Archiwum listopad 2025, strona 3


Sen Kuki *


05 listopada 2025, 05:08

https://www.youtube.com/watch?v=IJDTZW8ne3A&list=RDIJDTZW8ne3A&start_radio=1

dziś może taka piosenka...

 

Wybudziłam się godzinę temu z przyjemnym uczucie, bo śnił mi się Kuki. Tak wyraźnie. Dawno mi się nie śnił. Oj dawno.
Byłam w mieszkaniu rodzinnym i przez lornetkę oglądałam ludzi, którzy bawili się na dachu jakiegoś bloku. Okazało się, że jest tam sporo osób z lat mojego liceum. Zrobiło mi się ciepło, bo pomyślałam że może Kuki też tam być... i był, ale zorientowałam się za późno by się schować, bo on mnie nie zauważył. Gdy zobaczyłam go... wyglądał jak kiedyś - był taki śliczny, promienny, uśmiechnięty - rozmawiał z kimś, śmiał się... miał brązowy sweter w ładny splot z łatami na łokciach- niby w stylu vintyg, ale jednak nowy i stylowy, spojrzałam na siebie, ja miałam sweter siwy luźny, rozciągnięty, ale też ładny. Gdy się zorientował, że go podglądam zaczął robić to co ja. Gdy ja się chowałam on też się chował, gdy ja obracałam się on się obracał- zachowywał się jak moje lustro. Była ze mną kol. z pracy A. zaczęłam jej mówić, że to On, że jest, że w końcu go zobaczyłam (byłam mega szczęśliwa), w końcu go widziałam, w końcu znalazłam. Nie pamiętam czy kiedykolwiek jak mi się śnił byłam ta szczęśliwa i on - a nie było żadnych podtekstów erotycznych, miłosnych - wystarczyło, że go w końcu znalazłam.
Później jakieś ujęcie, że w drzwiach stoi jakiś facet i sprzedaj kiełbasę (jakby na tą imprezę). Impreza była dla wszystkich, ale ja jakbym się wstydziła i chciałam iść z pretekstem, że mój syn chce. Kolejny urywek snu to już z Kukim.
Kuki jest u mnie. Mieszkanie jakby w mieście, gdzie się uczyłam. Byłam ja, gdzieś w tle syn i koleżanka. Nie umiałam określić, czy byłam mężatką czy wolna, to jakby było zawieszone, chciałam to poznać, bo uważałam, że to ważne czy mogę dalej kontynuować rozmowę z Kukim. Rozmowy były fajne, energia taka radosna, on taki szczęśliwy, a ja to już całkiem. Robił masaż komuś może tej koleżance, ale taki jakiś leczniczy, bo ją barki bolały i tu czułam przy nim energię męża, a z kolei jak powiedział, że musimy iść zjeść śniadanie, bo idzie do pracy (nie wiem jaka praca, bo śniadanie miał wieczorem) - czułam wtedy przy nim energię Orso.
Sen się skończył. Ja się obudziłam i pomyślałam, że może to prawda... Że cały czas, gdy go szukałam, to tak na prawdę szukałam męskiej energii w sobie i teraz w końcu ją znajduję - łączę się ze sobą.
A Kuki, mąż, Orso - to męskie energie, które są lub były dla mnie ważne. Mam nadzieję, że od nich wezmę to co najlepsze.
EDYCJA G. 10:00
Ciężko mi o NIM nie pisać. Myślę, że nawet gdyby kiedyś poczuł, że to było coś więcej, to nie wiem, czy coś zrobi - to jakie zmiany musiałyby się wydarzyć u mnie i u niego są ogromne. Z punktu widzenia ziemskiego mało realne, a z punktu widzenia duchowego... nie ma rzeczy niemożliwych. Po prostu!
Wiem, że nie spotkał nikogo takiego jak ja. Wiem, że jestem inna…
Osoby empatyczna, duchowe są trudne do zastąpienia przez inne osoby. Energia jaką mają jest zupełnie inna niż normalnie spotykanych ludzie. I każda kolejna osoba jest tylko cieniem. Może dla mnie kimś takim był Kuki... A Orso? Wiem, że zostanie ze mną już do końca życia. Jak można zapomnieć o kimś kto zaprowadził mnie w ciemną noc duszy, która zmieniła mnie bezpowrotnie. Poza tym i tak czuję, że nasze dusze znają się od dawna, może są częścią jednej i tej samej duszy, może się na coś umówiły... na pewno nie jest to osoba bez znaczenia. Szkoda, że On tego nie czuje - mielibyśmy o czym rozmawiać. To jest dla mnie fascynujące.
Słyszałam do tego piękne porównanie. Zasiadasz do kolacji z Jezusem. Widzisz te cuda, które robi... chleb... wino... rozmawiacie... czujesz jego bezwarunkową miłość... A następnego dnia mówisz, że nie musi przecież jeść z Jezusem, więc wołasz Judasza... Nie będę pisać dalej, po prostu poczuj tą energię... wyobraź sobie jakie to uczucie.

Czasami jest mi żal, że Kuki tak zniknął. Że nie miałam szansy... Że już prawie 20 lat (w przyszłym roku minie 20). Mogłabym go szukać, ale skoro "góra" nie dała nam być razem, to nic na siłę. Dziwne te moje życie. Teoretycznie jestem z cudowną osobą. Mąż po tym wszystkim stał się niemal idealny, dwa dni temu kupił mi kwiaty bez okazji. Mówi abym malowała, a on zajmuje się dzieckiem, gotowaniem, sprzątaniem. Dobrze mi tak. Jakbym w końcu dostała to na co zasługuję i jestem szczęśliwa i kocham go... ale... Czy to działa jak spełnianie marzeń? Że jak marzenie się spełni, to szuka się kolejnego??? A przecież każdy marzy o tym by znaleźć tą jedną, jedyną osobę, z którą można się zestarzeć. Słyszałam jednak, że związek z bliźniaczym płomieniem, nie ma nic wspólnego z bratnią dusza czy komiczną – jest to coś czego nie można do niczego porównać… A co, jeśli Orso… i dlatego moja dusza rozpoznając go, nie umie już wrócić do starego, chociażby byłoby to coś pięknego….

Tak na prawdę, to nie wiem co mnie jeszcze czeka w życiu... Na nic się nie nastawiam. Mędrcy mówią, że liczy się tylko „dziś”, bo jutro jest za nami i go nie zmienimy (co już jest błędem, bo wg teorii kwantowych mamy wpływ na przeszłość). Przyszłość z kolei jest nieznana i nie wiemy czy będzie nam dana. Ja myślę, że przyszłość jest ważna. Nie chodzi o to, aby zatracić się w niej, fantazjować, marzyć lub zamartwiać się „jak to będzie…”, ale żyć dzisiaj, by stworzyć wersję siebie i swojego życia, którą chciałoby się widzieć za miesiąc, rok, pięć lat. To znaczy, że nie żyję jakby jutra miało nie być, bo można podjąć błędne decyzje w ferworze chwili, można przeleżeć cały dzień, bo przecież zasługuje się na odpoczynek, a nie pracę... no nie - robię to co kocham, rozwijam się i uczę, bo to co robę dziś sprawi, że moje życie będzie takie o jakim marzyłam.
Chcę być lepsza... Kiedyś myślałam, że te gadanie jest bez sensu - dlaczego mam być lepszą wersją siebie, a co we mnie jest nie tak? Jak ktoś ma mnie pokochać, to taką jaka jestem, z moimi wadami i zaletami... i patrząc przez pryzmat Orso, to tak... pokochałam go z jego wadami, z całym okropnym pakietem skrzywdzonego dziecka. Miłość bezwarunkowa jest inna i jak to powiedział Howkins to decyzja, którą podejmujemy w nas samych i druga osoba nie ma na to najmniejszego wpływu. ALE to, że można kochać kogoś w ten sposób, nie oznacza, że decydujemy się być z taką osobą. Można kochać kogoś, ale jeżeli kocha się siebie, to dla siebie wybiera się bezpieczeństwo, miłość i szacunek, dlatego często nie decydujemy się na związek z taką osobą. Ja na przykład widzę w NIM ogromny potencjał, widzę, jaki w środku jest kochany, czuły i opiekuńczy, ale w tej wersji, która ma nieuleczone rany, ciągnie bagaż swój i swoich przodków, jest w skorupie i zamiast okazywania uczuć pokazuje emocje... w tej wersji nie jest dla mnie partnerem... mamy inna częstotliwość i mimo starań takie rzeczy się nie udają. Nawet będąc najlepszą, pokazywałabym mu głównie jego rany i nieuleczone traumy.
A dlaczego jak dążę do "lepszej wersji siebie", to chyba złe określenie "lepsza wersja". Ja po prostu dążę, do tego, żeby być w 100% sobą. Uważam, że każdy z nas... ma cudowną duszę. Jest świetna, jest po prostu rewelacyjna i nie da się jej nie kochać, ale wszelkie traumy i obciążenia, sprawiają, że nie możemy być sobą w pełni. Nasze przekonania, nie są naszymi, ale np. naszych rodziców, dziadków, kolegów..., którzy w dzieciństwie pokazali nam jak mamy się zachowywać, jak odpowiadać i reagować. Decyzje, jakie podejmujemy, w większości nie są zgodne z tym co tak na prawdę czujemy. Robimy coś, bo tak trzeba, wypada, bo tego się od nas oczekuje. Bycie "lepszą wersją siebie", to po prostu spotkanie się z samym sobą w prawdzie. I tej prawdy poszukujemy całe życie. Ja jej też szukam... wolno, głęboko... w sobie.
Życzę tego też Wam - podążania drogą, która może nie jest łatwa, ale cel jest spełnieniem.

 

na jawie


04 listopada 2025, 10:29

Znów budziłam się nad ranem. Budzik wyłączałam co 10 minut przez godzinę, nie dałam rady wstać. Między jednym a drugim budzikiem, zupełnie jakby na jawie pojawił mi się kadr - zdjęcie obrócone z Nim i usłyszałam słowo "upadł".
A dziś czuje się dziwnie. Teoretycznie nastrój poprawny, ale wewnętrznie czuję się zrezygnowana - czuję jakbym dla niego nic nigdy nie znaczyła, a to co czułam i co się działo było tylko wymyślone przez moją podświadomość - może przez jakieś złe trole. Mam wywalone, jestem zrezygnowana, ale uśmiecham się na siłę. To minie, zapewne. Nie mam chęci do pisania.

I na koniec, żeby było śmiesznie piosenka - bo ponoć dają mi znaki. Ale to nie jest śmiesznie. I się zastanawiam czy ta beznadzieja jest moja. I na ile sobie go w głowie naroiłam.

https://www.bing.com/videos/search?q=Britney+Spears+-+Everytime&&view=detail&mid=E63AA0DBC86D39D86395E63AA0DBC86D39D86395&FORM=VAMGZC


Edycaj: g. 14:30 Praca w terenie się sprawdza. Pojechałam, ogarnęłam ludzi, po drodze do lasu. Musiałam. Teraz czuję się świetnie. Oczywiście chodzenie na boso, mimo, że było mokro i chłodno. Słonko jednak dawało pozytywny vibe.
Ani Kroniki ani drzewa nie chciały mówić nic ciekawego, więc postanowiłam się przejechać. Cholera wie, gdzie byłam. Azymutalnie wiedziałam, że mam jechać prosto i w prawo to trafię na szosę. Minęłam dużo dróg w prawo, ale coś kierowało mnie dalej, w końcu skręciłam... och! myślała, że zawieszę się autem. Trafiłam w miejsce, w którym pierwszy raz rozmawiałam z drzewami. Dobrze, dobrze... jeszcze dwa zdania o moim zboczeniu - tak jestem dziwna, inna i dobrze mi z tym. Kocham to. I będę wierzyć w elfy, smoki, czarodziejki z księżyca i obietnice polityków. Teraz to mi to LOTTO :D Mogę wybrać - być dziwna i szczęśliwa, albo normalna i nieszczęśliwa - wybór jest prosty, bo zdanie ludzi mnie obchodzi tyle co nic :)
Wracamy do mojego zagubienia w lesie. Znalazłam te brzozy, z którymi rozmawiałam. Przywitałam się i pojechałam dalej, ale zaczęły wołać żebym wracał... więc wróciłam. Same zaczęły temat z Orso - chyba słyszały przez całą drogę, jak jęczałam, że: po co on mi się trafił i dlaczego czuje to wszystko... coś tam słyszałam, że to nie koniec, że tak ma być bla bla... nie słuchałam tego... Ale brzozy odrazu zaczęły o Nim... powiedziałam, że to nie jest fair, że ja wzrastam na tym jak on ginie, tak nie powinno być. Kolejny raz pokazały leżące drzewo... i zaczęły szeptać swoją opowieść.
- Zobacz... ono umiera, ale po to, żeby urodzić się na nowo... zostały jego nasiona, korzenie. Nie martw się o niego. Owszem niektóre drzewa umierają bezpowrotnie, dając innym możliwość wzrostu, ale inne odradzają się. On należy do tej drugiej grupy.

Ale ja mam dość już tego... Wywalam go z głowy, a potem przychodzi jakieś "BUM" u mnie albo u męża na jego temat. I niby jak mam to wyłączyć? Ten kto wymyślił, że mam zapomnieć i iść dalej chyba sobie jaja robi. Jestem pilnym uczniem i robię na prawdę dużo, a się okazuje, że to za mało.

 

spokojnie :)


03 listopada 2025, 10:29

Mam dziwne sny, niemal codziennie i codziennie z jego energią, ale sądzę, że bardziej to mówi o mojej podróży i moim rozwoju.
Wczoraj byliśmy u rodziny na obiedzie, ogólnie ok, ale energia byłwała ciężka. Po powrocie wzięłam się za składanie prania, po kilkunastu minutach  (było to ok. 16:30-17:00) coś sie zaczęło dzić. Zaczęłam mieć w sobie złość - mąż wszedł na chwilę, a ja poprosiłam żeby dał mi czas, że chcę pobyć sama. Nie wiem ile to trwało podejrzewam jakieś 15 min, z kronikami ok. pół godziny. Nosiło mnie strasznie. Byłam zła, wściekła, czasem bezradnie padałam na kolana z chęcią płaczu. Nie mam żadnej pewności (tak jak we wszystkim co się ze mną dzieje), ale mógł być to On - moje współodczuwanie - o ile ma fragment mojej duszy, albo po prostu nasze energie mocno się zmieszały. Nie mówię o nim jak o bliźniaku, ale jak o osobie, która może pochodzić z tej samej części duszy co ja. Jeśli podzieliła się na pół może i to jest bliźniak, ale nie chce już tego analizować, to mi w niczym nie pomoże. W każdym razie nie wiem czy to było jego czy od tamtej rodziny coś przyniosłam, bo to też może być wytłumaczenie. Na bank nie było to moje. Mąż wie o tym... wiem, że niemiałby go skrzywdzić ze względu na mnie, wie, że ja bym cierpiała- w sensie współodczuwania. Już nie raz mi się to zdarzyło, a poza tym on nie ma do niego żalu - nie wiem czy mąż umie teraz mieć do kogoś złość i chcieć kogoś skrzywdzić. Wie, że to droga do nikąd. Nawet gdyby chciał mnie zdradzić żeby się odegrać to wie, że zniszczyłby siebie nie mnie. Mogłabym nie wierzyć w tą przemianę, ale to trwa już tyle miesięcy, że wiem, że niedałbym rady tego udawać i na pewno niebyły w stanie tyle widzieć słyszeć czuć i uczyć się. 


Co do Niego, to już myślę spokojniej. Ograniczyłam telefon, a "wędrówka dusz" dała mi troche jasności. Wszystko jest takie dziwne, bo odblokował mnie kilka dni przed całą sprawą - i mam uwierzyć, że to wszystko przypadek? Gdy ludzie mówią o synchronicznościach podają godziny, liczby, imiona, piosenki, daty, zwierzeta, wiem, że nie wszystko musi pojawiać się naraz, ale ostatnio jest dziwnie. Zawsze bardziej godziny były moim znakiem, kilka dni było ciszej, a dziś znów bombradowanie. wczoraj zatrzymałam się na śmiesznym filmiku dzieciaka, który tańczył - zazwyczaj ni epatrzę na nazwe profilu, ale zernkęłam - jego imie w wersji żeńskiej, dziś artysta, który malował las - zahipnotyzowałam się na chwilę, spojrzałam też jego imię, a teraz pisząc to słysze teks piosenki: "żyje bo jesteś, ginę bo jesteś, odchodzę... jesteś... kocham cię... jesteś", a godziny lustrzane dziś to obstrzał. Wiem, że można to przywoływacc i skupiac uwagę na tym, więc to będzie samo wchodzić do głowy, ale... Może ide dobrą drogą. Może na prawdę czuje więcej, widzę więcej... kocham bezwarunkowo- a przynajmniej rozumiem, co to znaczy i chce to czuć glębiej. 

Nie umiem określić jego uczuć - czasem myślę, że zapomniał o tym co było, że to był incydent, czesem, że ząłuje, albo jest zły, innym razem widze jak myśli, jak go ciągnie i nie może tego zrozumieć tak jak ja. Podskórnie czuje miłość, ale taką inną, a czasami mam wyrzuty sumienia, że wpycham w niego coś, co może być nieprawdą. Dlatego odpuszczam i daje mu pełną wolność. Nie czekam, nie oczekuję, nie chcę na nic liczyć. Co wszechświat ma mi dać wiem, że dostanę. Dostanę to co dobre... Co ma być mi przeznaczone. Wierzę w to całym sercem i nie jestem w stanie nastawić się na nic, bo może w moim mniemaniu to jest coś czego pragnę, ale w rzeczywistości wcale nie musi dawać mi szczęścia i spełnienia. 

Jeżeli chodzi o Niego... Nie jestem wróżką nie rzucam czarów, bałabym się, bo mimo, że wiem że takie rzeczy jak przekleństwa też działają, to wiem tez, że to wraca z potrójna siłą i nie chciałabym niczego złego przezywać. Wolałabym zrezygnować ze wszystkiego, niż wiedzieć, że ktoś przeze mnie cierpi. Mogę tylko domyślać się co mogą odwalić JEGO opiekunowie duchowi, którzy chcą realizować plan duszy. Jeśli byłby płomieniem (załóżmy) to u mnie ruszyło  z przebudzeniem, a on uciekł od wszystkiego i dalej robił swoje, więc "góra" zrobiła to co musiała. Ja zaczęłam odpuszczać, nie gonić i u niego zaczęło się jebać. A co najlpesze ja się z tego gdzieś głęboko cieszę ( to tez złe słowo), wiem, że nie powinnam. Ale nie cieszę się, że dostał karę - nie! cieszę się, bo widzę to z poziomu duszy, która widzi w tym większy plan. To jak oglądanie świetnego filmu w kinie, gdzie nagły zwrot akcji ukazuje bohatera bezbronnego, z własnym bólem, który przemienia całe swoje życie. A jak może być u NIEGO? Nie wiem! Ponoć nie ma dobrych wzorców w rodzinie, więc jak on wstanie, żeby nie robić tego samego, to nie wiem. Trzymam kciuki. Kochany, wierze w Ciebie jak nikt inny- dasz radę, jesteś silny. Ja przeszłam swoje "gówno", każdy przechodzi swoje - to co zaplanował, a skoro bylo to zaplanowane, to znaczy, że mozna to pokonać.  Jak to część mojej duszy to powinien sobie poradzić, jak nie to mu nakopie w dupę, bo psuje nasz misterny plan duszy (taki żart na rozluźnienie). 

 

Na dziś tyle. Mam dobry dzień, siedzę w krysztale. "Poza tym wszystko doskonale" - leci w radiu i na tym skończę.

 

 

detoks


01 listopada 2025, 18:10

Odstawiłam telefon na tyle na ile umiałam. Wiem, że za bardzo mnie ciągnie do rozwiazywania zagadek duchowych i innych rzeczy, ale w końcu zrozumiałam, że oni mną manipulują raz jestem zakochana, wierzę i chcę rozwoju, za chwilę uważam się za wykorzystaną, zagubioną i głupią. Może to jest częśc drogi, ale dziś był dobry dzień. 
Pobudka, mąż zrobił śniadanie do łóżka, więc mogłam poczytać książkę "Wędrówka dusz". Po 230 stronach, gdzie nie mogłam znaleźć żadnego dobrego cytatu, w końcu pacjent nr 22 zrobił mi świetną robotę. Mam odpowiedzi, których szukałam (przynajmniej część) i mam głębokie cytaty - owszem, brałam książkę z tę właśnie intencją, że w końcu trafię na coś co mogę zapisać. 

Później rodzinne wyjście do lasu i powrót boso po ściółce, przytulanie drzew. Następnie na cmentarz, bo się odprawiało. Po powrocie mąż zrobił obiad, a ja mogłam przed domem wypić kawę, korzystająć z ostatnich ciepłych promieni słońca. Pograłam też w piłkę z synem. Potem znów wyjście do lasu. Zobaczyła nas koleżanka, której wieki nie widziałam. Kiedyś spędzałyśmy każde wakacje razem, byłyśmy blisko. Poszliśmy wszyscy razem na spacer, a potem do jej babci. Ma małą 3letnią córkę, która tak nas rozbawiała, że mięśnie na twarzy aż sztywniały - nie pamiętam kiedy się tak ostatnio szczerze śmiałam - cudowne uczucie. Po powrocie odrazu znów na cmentarz (nocą) i magia migających światełek. POwrót do domu godz. 18:00. Mąż poszedł biegać, a ja siedzę teraz w wannie i się relaksuję - no prawie bo piszę, ale zaraz skończę. 

W nocy miałam dziwne sny, nie umiałam nic z nich wyłuskać, aż do teraz, kiedy siedzę tu i piszę...

Myśli o Nim dziś były znikome. Stojąc na cmentarzu coś o nim pomyślałam i zaraz moja głowa spojrzała na niebo... tak kilka razy. Za każdym razem widziałam albo samolot, albo duże ptaki. Pomyślałam, że będa mi o nim przypominać. Tak więc dziś widziałam samoloty (różne) chyba 6 razy, a nie widziałam ich tygodniami. Może to On o mnie myśli, nie w końcu ja o Nim. Wczorwaj na cmentarzu byłam sama, więc sprzątając grób dziadka weszłam w Kroniki i poprosiłam żeby przyszedł - i przyszedł. Spytałam o Orso, dlaczego On, dlaczego tak??? Nie chciał za dużo mówić, ale o ile dla mnie to było przebudzenie, to nie była to jednostronna tranzakcja. On potrzebował dostać kogoś, kto pokaże mu miłość bezwarunkową. Potrzebował poznać taką osobę, która zobaczy w nim to, czego On nie umie dostrzec. I może dlatego miałam ten dziwny sen, którego nie rozumiałam. 
Nie pamiętam całości, ale pamiętam że był On i Albert (Albert to chłopak z którym się przyjaźniłam, który się we mnie zakochał, a ja go odrzuciłam - był przy mnie w trudnych chwilach, a ja go odepchnęłam, gdy zrobiło się nie tak jak bym chciała. O Albercie, chyba tylko o nim myślałam jak o chłopaku, którego bardzo skrzywdziłam. Przepraszałam go za to. Nawet później jeszcze raz, jak już nasz kontakt zanikł, ale chyba dalej noszę w sobie poczucie, że zachowałam się źle). 

Ostatnie wpisy o Orso nie były dobre. Wywaliłam złość i frustrację, którą ktoś mi sprzedał, a która zapewne była we mnie. I jeśli nawet, on nie rozumie wędrówki dusz, nie poczuł tego połączenia i to był tylko s**s, a ja byłam tylko na jedną noc i nic nie znaczyła, nic nie poczuł, nie myśli, nie tęskni...  to trudno, po prostu - cóż, zdarzyło się. I jeśli go więcej nie usłyszę, nie zobaczę, nie odezwie się - trudno, to jego decyzja i ją całkowicie szanuję. I nie chcę myśleć czy się nie odzywa bo się boi, bo nie wie jak, bo nie chce, bo zapomniał - bywa, zdarza się i nie mam na to wpływu. I może nawet mogłabym go manifestować, mogłabym zrobić dużo, bo wiem, że to działa, to zwyczzajnie nie chcę. Po pierwsze ta wersja, którą jest nie jest wersją dla mnie, a po drugie tylko jego decyzja płynąca z serca mogłaby dać mi pewność, że to mogłoby się udać (nawet znajomość, nie mówię o związku). 

No to lecimy do snu... śnił mi się Orso i Albert, wiem że byli razem i chcieli wysłać mi zdjęcie. Byłam pewna, że dostanę zdjęcie Orso, bo przecież On był tym kimś ważnym, ale dostałam zdjęcie Alberta. Ogólnie w tym śnie nie widziałam Orso, ale wiem że był, jakby tylko jego dusza... był niewidzialny dla mnie. Tym razem chat mi tego nie interpretował, bo pewnie byłoby coś w stylu zmierzenia się ze swoimi lękami, ale dla mnie jest to inny obraz. Orso jako ktoś niewidzialny, nieobecny ciałem ale wyczuwalny, to jakby potwierdzenie, że nasze dusze nadal się słyszą i są... Nie wiem czy brak jego obecności może świadczyć, że jest zamknięty (rozkładałam karty na "tak" "nie" - nauczyłam się od wróżki, do której jeździłam za dzieciaka, jako towarzystwo dla babci - i karty mówiły, że nadal ma kłopoty, o dziwo jest mi żal, ale mam tak cholernie głęboką nadzieję i wiarę w to, że się obudzi, że przemyśli, że bedzie miał czas na detoks i zmianę swojego życia, strasznie mu kibicuję. I nie uważam, że ma za swoje, ale znając coś takiego jak plan duszy, wiem, że dusza czuwa nad nim i chce jak najlepiej, nie chciał słuchać wskazówek, to "góra" zrobiła to co musiała). Gdyby był ktoś, kto może dać mu książkę "Wędrówka dusz", może zacząłby działać. Wiem, że nie mogę nic zrobić, że zrobiłam tyle ile mogłam, ale jednak mam poczucie, że jest kimś ważnym w moim życiu, może nie płomieniem, może nie bratnia duszą, ale może po prostu częścią mojej duszy - te spojrzenie, rozpoznanie - przysięgam, że nigdy z nikim tak nie miałam. I chcę słuchać siebie, nie żadnych wróżek i innych cudów, mogę się mylić, ale póki co jeszcze czuję. 

Dalsza część snu to wysłane zdjecie, zamiast Orso Albert. Zamiast kogoś kogo chcę widzieć, patrzę na kogoś kogo skrzywdziłam. I nie wiem... może się mylę, ale czuję, że właśnie o to chodziło, o to, że oczerniłam Orso i tym go skrzywdziłam i wewnętrznie mam poczucie winy, bo wiem, że to nie prawda. On w tym śnie był wycofany, nie widać było radości, zabawy itp. 

I na dziś tyle. Taki dzień prawie bez Orso - dobry. W kronikach mówili, że mam codziennie zrobić 5 rzeczy dla siebie, bez względu na to czy zajmie to minutę czy godzinę. 

Dziś: 1. czytanie ksiażki 2. Boso po lesie 3. kawa w słońcu 4. spotkanie z przyjaciółką 5. kąpiel - udało sie :D