taki sobie dzień ch*** - czuję go
29 października 2025, 17:31
https://www.youtube.com/watch?v=DnePdjIA0wk&list=RDDnePdjIA0wk&start_radio=1
Źle się czułam... Zwalałam na mężą, na jego humory. Wczoraj wieczorem miałam poczucie jakby mnie tu już nie było, a dziś to już całkiem. Ciągle mnie pytali czy jest ok? Nawet poprzedni wpis starałam się zrobić pozytywny, wszystkie inne chciałam robić pozytywne, żeby Orso poczuł, że poszłam do przodu... żeby on też poszedł... Dziś mąż wrócił z pracy. Mówił, że dużo przepracował, chce żebym czuła się bezpiecznie. Mówił, że mnie docenia, wie ile przechodzę, jak się męczę, ile dla niego poświęcam... Spytał jak się czuję, a ja że źle... że mam w sobie jakiś niepokój i strach i nie wiem dlaczego. On mówi, że mogę tak się czuć. Pytam dlaczego. On mówi, że ktoś z bliskich ma kłopoty. Pytam zdenerwowana kto? Chwilę myślał, ale powiedział, że On ma problemy. Zamarłam, w środku potworny ból. Mąż mówił jak mnie kocha, jakie ma plany na urodziny, chce żebym pojechała gdzieś sama, a razem do Wrocławia na weekend... a ja myślałam tylko o Orso i powstrzymywałam łzy. Poprosiłam żeby mnie zostawili na pół godziny. Zamknęłam się w pokoju piszę i ryczę. Nie z żalu że mu się to stało ale z dziwnego bólu.
I jestem wściekła na Orso - Idioto, czemu jesteś taki głupi!!!!
Przecież cię ostrzegałam, że to mógł być ostatni dzwonek żeby się zatrzymać - to ze mną i moim mężem. Mówiłam, że jak nie odrobisz lekcji to będzie gorzej. Musiałeś!?! Kurcze, miałeś wybór... zawsze masz. Mówiłam, że masz potencjał, widziałm w Tobie więcej niż Ty potrafiłeś. Miałeś mnie... Może nie jestem w twoim typie i nie chciałeś związku, ale miałbyś najlepszego przyjaciela, ktory wierzy w Ciebie mimo wszystko i nie liczy na nic w zamian! Znam siebie, znam swoją wartość, a po tym całym zamieszaniu podniosłam ją jeszcze wyżej. I do jasnej cholery obudź się w końcu! Wiem, że nie mogę Cię o to prosić, ale... najchętniej walnęłabym cię wielką żeliwną patelnią żebyś się w końcu obudził. I teraz na prawdę mogę iść do przodu, bo nie napiszesz, nie odezwiesz się... Masz takie problemy, że ja nic już nie znaczę i w tym wszystkim zapomnisz całkowicie. Ale tak jak pisałam... że jak będziesz w beznadziejnej sytuacji to pomyśl, że jest jedna osoba na tym świecie, która cię kocha bezwarunkowo (mama na pewno tez cię kocha). Nawet jeśli myślisz, że to nic, to tak na prawdę to gówno prawda, bo miłość to wszystko. Miłość to spokojna przystań w burzy, to nadzieja i bezpieczeństwo. Miłość zawsze prowadzi dobrą drogą. Miłość to mądrość, której się nie nauczysz, ale będziesz czuł. Miłość to ty i ja, ale chyba nie w tym życiu...
Dla mnie nic to nie zmieniło, nie stałeś się gorszy, niegodny czy cokolwiek jeszcze myślisz. Teraz przynajmniej wiem, że będziesz miał czas żeby myśleć. Oczyścić się. Myśl tylko o tym, że to jest lekcja, niech będzie tą ostatnią.... najgorszą... i wybieraj w końcu siebie, tego dobrego, bez masek, tego, którego widziałam na prawdę. Wiem, że to też plan twojej duszy... żeby Cię uratować. Tak jak Ty rozwaliłeś mój świat, tak samo to powinno zmienić Twój. Nie wiem czy mnie znajdziesz. Piszę zawsze z jakąś małą nadzieją, że może jednak nie usunąłeś linku i pamiętasz mnie. A nawet jeśli nigdy tu nie wejdziesz, to energia popłynie i będziesz czuł mnie. Nawet teraz wiem, że będąc tam myślisz o mnie. Przypominasz sobie wszystko.
Obiecaj, że jak to się skończy znajdziesz swoją drogę, dobrą... Znajdziesz miłość, która cię uratuje, nawet nie to... nie uratuje tylko będzie spełnieniem, prawdziwą, piękną przygodą z najlepszym przyjacielem. Ja nauczę się kochać męża. A jeśli Ty się obudzisz, zmienisz i nadal będziesz mnie chciał (po co to piszę nie wiem) to wszechświat zrobi wszystko by nas połaczyć, o ile jesteś moim płomieniem. Jeśli nie, to i tak Ci dziękuję z całego serca, bo byłeś najseksowniejszym katalizatorem jakiego mogłam wymarzyć.. i zawsze masz moją bezwarunkową miłość.
Co do reszty... mąż właśnie dostał krwotoku, nie wiem co się stało... nie chce do szpitala, poszedł czegoś słuchać, medytacji, uwalniania emocji, nie wiem. Chcę się do niego przytulić, jest mi źle.
Edycja g. 22:00
Mąż zrobił mi drogę duszy, oczyścił czakry i inne obciążenia. Czuję się dobrze. Rozmawialiśmy długo także o Orso. Mąż chce dać mi przestrzeń żebym odetchnęła, pomyślała kogo chce, przerobiła emocje - chce się usunąć na 2-3 tygodnie, ale po tej informacji o Orso ja już nie chcę - dziwne uczucie, bo ciągle chciałam, żeby mnie zostawił nawet na jakis czas, a teraz kiedy wiem, że Orso ma kłopoty czułam się dziwnie, jakbym nie chciała być teraz sama - może On też nie chce być teraz sam.Tak na prawdę nie mam wyboru. Mogę wybrać męża lub siebie i to jedyna opcja. Orso nie wybiorę, bo się nie zmienił. Zeszły mi dziwne emocje, te przywiązanie i ciągłe myśli o Nim. I patrze na to z jego perspektywy... Jakie to podłe. Po prostu wykorzystał, manipulował żeby się zabawić. Przecież On tego nie czuje o czym ja piszę. On nawet nie rozumie uczuć - kochania, wiezi.. Zresztą rozumiem to, bo ja teraz czuję inaczej i mam porównanie jak to jest kochać z poziomu ziemi i jak to jest kochać z poziomu duszy - to dwa zupełnie inne doznania, a On tego nie rozumie. Już może nawet dawno zapomniał o mnie, a ja słuchając wróżek z tiktoca myślałam, że to o mnie i o nim. Że to połączenie dusz. Bzdura. Dopiero patrzę trzeźwo jaką byłam idiotką. Świetna lekcja dla mnie. Poświęcanie się dal facetów, żeby zasłużyć na uwagę czy miłość - OOoooo już nigdy więcej! Nie będę dostosowywać się do nikogo... co za debilizm. Jak ja tak mogłam. Aż mi siebie żal - stara baba a uwierzyła, że dusze mogą się przyciągnąć, że jest jakaś energia, że to co poczułam to prawda??? Gówno prawda, jakby tak było, to by się odezwał, bo by go ciągnęło. A tak to zabawił się w swoim stylu.Pochwalił się kolegom, może jeszcze puścił zdjecia dalej... A ja naiwnie widzę w ludziach dobro. I co gorsze nawet nie jest mi żal. Ma prawo, jego życie, jego droga. Mogę być zła na siebie, że się zachowałam jak kurwa, bo innego określenia na siebie nie znajdę. Zasłanianie się duchowością... kogo chce oszukać?! Nie ma duchowość. Nie mogę... klęłabym jak szewc, ale powstrzymam się. Nie wiem co napisać... może poproszę niech sen coś przyniesie- niech przyniesie prawdę.
Dziwnie się czuję- wróciły ziemskie uczucia, jakie to nienaturalne, ale przynajmniej zobaczyłam w końcu siebie, jaka jestem...
Mam dość. Potrzebuje czasu dla siebie. I nie obchodzi mnie już nic... dziś patrzę na siebie. Dziś kocham siebie jeszcze bardziej. Dziś pokazuję światu swoja dobrą stronę. Zła odeszła razem z Orso - dlaczego z nim? Bo On mi pokazał wszystko co źle robiłam: nie stawiałam granic, poniżyłam się żeby zasłużyć na uwagę, wybrałam jego nie siebie, wybrałam jego nie rodzinę. Dostałam poniżenie, brak szacunku, przedmiotowe traktowanie. Dostałam strach... bardzo dużo strachu. Pokazał mi tak dużo.
Nie czuł do mnie głębszych uczuć, nie okazał miłość - w jakim obszarze ja nie okazuję sobie głębokich uczucć, gdzie siebie nie kocham.
Potrzeba zasłużenia na bycie zauważoną, ważną, piękną - dlaczego uważam, że nie jestem ważna dla siebie, piekna, gdzie siebie nie widzę.
Chciał zaspokojenia swoich potrzeb, nie dając nic od siebie - W jakim obszarze ja myślę o sobie egoistycznie i nie daję sobie niczego wyższego.
Boże! Rozwalił mnie totalnie. Zebrał wszystko co siedziało we mnie w środku. Złamałam się, spaliłam , zniknęłam, ale dziś... Dziś wstaję z popiołu jak feniks.
Ja w ogóle nie mam do niego żalu, to nie jego wina, że ma taki styl funkcjonowania, to moja, że zgodziłam się na takie traktowanie. On był tylko moim lustrem, był katalizatorem mojego przebudzenia. Spadły wszystkie zaslony. Spadła cała iluzja jaką zbudowałam wokół siebie. Jestem mu wdzięczna. Ale patrzę dziś inaczej. Spadłam na ziemię. Potłukłam się, bolało, ale to mnie nie złamało.
Na chwilę postawiłam się w jego sytuacji i aż mnie sparaliżowało, bo zobaczyłam... dużo złego zobaczyłam. Duchowo widziałm jego duszę, ziemsko widze jego charakter. Z poziomu ziemi potraktowałabym to jako sex i juz bym o nim nie pamiętała, ale moja dusza czuje go inaczej. Pamiętam jak odcinałam go... kilka razy, a On ciągle wracał. Nie umiem tego wyjaśnić. Mam sieczkę w głowie.
Pytałam siebie -dlaczego on? Dlaczego nie mogłam trafić na normalnego! Bez uzależnień, bez posranej psychiki... Normalny, bogaty, postawiony, elegancki, szarmancki, inteligentny, uduchowiony - cokolwiek.... I przypomniałam sobie byłych, którzy też tacy byli (nawet mąż też miał konflikty z prawem i był jak Orso) - aż zrozumiałam, że to nie Oni - to ja...
To ja musiałam być potworem w tym lub poprzednim życiu. To ja byłam tą osobą, która robiła złe rzeczy, niszczyła ludzi, wykorzystywała, krzywdziła.... I myślę tylko o tym jak musiałam być okropna, że jeszcze to mnie spotkało. Kur**** znów ryczę! Jakim musiałam być człowiekiem? Jakim skurwysynem! Kim byłam, że przez 40 lat nie zasłużyłam na miłość! Nie zasłużyłam na miłośc mamy, taty, rodziny, partnerów, męża... Nie zasłużyłam na zwyklą prosta bezwarunkową miłośc. Jedyna osoba, która szczerze mnie kocha, mimo wszystko i bez względu na to czy mam dobry dzien czy zły to mój syn. I wiem, że żyję dlatego że on jest. Nawet nie chcę myśleć gdzie bym była gdyby nie on.
Mam chujowy dzień! Nie wiem czy to moje czy jego emocje - już nie chce sie zastanawiać... Musze to uwolnic jakoś, bo się wykończę.
Wszystkie moje lęki, zwiątpienia, strach, niskie poczucie wartości, potrzeba akceptacji, pogoń za miłością, poterzeba ochrony z zewnątrz - wszystko to oddaję Wszechświatowi. Jestem inna. Zasługuję na szczęście, na szacunek, na miłość. Jestem dobrym człowiekiem. Uczęś się kochać bezwarunkowo, nie mam żalu ani złości do żadnej istoty na ziemi. Jestem ważna, piękna, kochana.